wtorek, 1 lipca 2014

podsumowanie czerwca 2014

Tak naprawdę to nie ma co tu podsumowywać. Czerwiec był kompromitacją na całego, brr!
W czerwcu się ładnie pochorowałam i od 14  (dwa tygodnie już, szlak!) biegałam tyle co nic albo nawet nic. Na liczniku ledwie!! 145 km i jak wchodzę na statystyki na endomondo to dostaję zawału. Za każdym razem. Kwiecień był mega mega dobry, maj był dobry, czerwiec był tragiczny. Od kilkunastu dni czuję się jak narkoman na odwyku. I uwierzcie mi, całe to siedzenie na dupsku już mi bokiem wychodzi dosłownie. Bo to co mi się odłożyło tu i tam to moje, nie? W domu wysprzątałam już wszystko co się dało i nic nie mogę teraz znaleźć *perfekcyjna pani domu*. Odkryłam też, że mam fajne urządzonko do spieniania mleka w kawie, które już przetestowałam, majestatycznie rozchlapując połowę kawy na ścianach, podłodze i sobie.

Wczoraj miałam zakończyć miesiąc treningiem i nic z tego, bo kiedy postanowiłam już wyzdrowieć, wypocząć i zatęsknić jak cholera, postanowiło cały dzień padać. Bożesz, jaką żółć dzisiaj z siebie tu wylewam, normalnie się nie poznaję ostatnio, chyba muszę zjeść snickersa, bo zaczynam gwiazdorzyć.
Jedyne co dobrego było w czerwcu to start na dychę i to uczucie, że jednak mogę biegać całkiem szybko.

No to jaki ma być lipiec? Wybiegany oczywiście, bez chorób oczywiście, z flow oczywiście.
Poza tym startuję na dychę 26 lipca, zamierzam się przyłożyć na treningach. No i maraton jesienny, też zamierzam się przyłożyć. Nie wiem, kurde nie wiem, jakiś mętlik w głowie mam. No bo! Albo dycha, albo maraton, nie? Tym bardziej, że 3:39:12 na maratonie zobowiązuje, żeby trochę lepiej pobiec Wrocław. 44 minuty na dychę też zobowiązuje. No i po co Ci Sylwia było takie szybkie bieganie?! (Oczywiście to szybkie z przymróżeniem oka proszę czytać, ja wiem, że ze mnie żaden boss).


Pozdrawiam Was biegowo, bo dzisiaj już bieganie będzie (motyle w brzuchu, jaranko na całego, och, ach!).

2 komentarze: